Czułość, która nie pyta o zgodę: O spotkaniu tradycji z Wyższym Ja


Bardzo lubię ten moment, w którym stare, religijne pojęcia tracą swoją sztywność i zaczynają oddychać językiem współczesnej duchowości. Mam wrażenie, że te dwie sfery – tradycja chrześcijańska i to, co nazywamy dziś wewnętrznym wglądem – zbyt często ze sobą walczą. Zupełnie niepotrzebnie. Przecież pod spodem, w samej esencji, mówimy dokładnie o tym samym. Chodzi tylko o to, by zdjąć z tych prawd warstwy kurzu i zobaczyć, jak odbijają się w nas tutaj i teraz.

Inspiracją do tych myśli stał się dla mnie niedawny komentarz Grzegorza Kramera, jezuity, który z właściwą sobie prostotą mówił o Bożym Narodzeniu. Dotknął tam dwóch aspektów, które w mojej głowie ułożyły się w spójną całość z perspektywą Wyższego Ja.

Obecność bezwarunkowa

Pierwszy aspekt to natura samego przyjścia. W tradycji mówimy, że Bóg rodzi się dla każdego – niezależnie od tego, czy ktoś Go oczekuje, czy przyjmuje, czy w ogóle wierzy w Jego obecność. On po prostu jest.

Kiedy zamienimy słowo „Bóg” na „Wyższe Ja”, nagle ta prawda staje się niesamowicie bliska. Wyższe Ja to ta część nas, która nie podlega kaprysom ego. Ono przychodzi do nas bez pytania o zgodę. Możesz budować mury, możesz twierdzić, że Twoje ego wystarczy Ci do szczęścia, że nie potrzebujesz żadnego „wyższego” prowadzenia. A jednak Ono jest. Przynosi ze sobą poczucie bezpieczeństwa, opiekę i tę cichą pewność, że nie jesteś sam. To obecność, która trwa, nawet gdy Ty o niej zapominasz.

Paradoks bezbronności

Drugi wątek, który poruszył ojciec Grzegorz, jest jeszcze bardziej przejmujący: Bóg przychodzi jako niemowlę. Jako ktoś, kto sam potrzebuje opieki.

To tutaj wydarza się najpiękniejsza integracja. Jeśli przyjmiemy, że Wyższe Ja „wciela się” w naszą ludzką formę, to zaczyna ono operować na poziomie człowieka. Dochodzi wtedy do pewnego paradoksu, który dla umysłu może wydawać się absurdalny, ale dla serca jest jasny jak słońce: To ja mam się sobą zaopiekować.

Muszę zaopiekować się tym „Wyższym Ja” w sobie z taką samą czułością, z jaką rodzic pochyla się nad noworodkiem. Moje ludzkie „ja” staje się opiekunem tej najgłębszej, duchowej esencji. To nie jest dbanie o ego, o mięśnie czy o rację w sporze. To czułość wobec tego, co we mnie najdelikatniejsze, a jednocześnie najpełniejsze.

Fraktal opieki

Współczesna duchowość często mówi o „samoutuleniu”, chrześcijaństwo o „przyjęciu Bożej miłości”. W punkcie styku tych pojęć odnajdujemy jedną, wspólną energię.

Wyższe Ja nie jest od nas „mądrzejsze” w surowy, wyniosły sposób. Ono nie mówi: „Ja wiem lepiej, ty głuptasie”. Jego mądrość przejawia się w tym, że widzi więcej, czuje głębiej i jest nieskończenie bardziej czułe.

Zachęcam Cię dziś, abyś zatrzymał się w tej energii. Spróbuj poczuć się jednocześnie tym, który jest opiekowany, i tym, który daje opiekę. To jest właśnie ten moment, w którym perspektywy zlewają się w jedno. Jak we fraktalu – miłość rodzica do dziecka i miłość człowieka do własnej duszy to ten sam wzór, tylko w innej skali.

Świętujmy to narodzenie codziennie. Narodzenie czułości, która nie pyta o zgodę, ale zawsze czeka na nasze „tak”.

Popularne posty z tego bloga

Manifest Fraktalium: Przestrzeń, w której wolno być Całością

O różnych spojrzeniach na ten sam brak